Łono
Maria Poprzęcka

Dwutygodnik.com

Najlepiej było przyjść zaraz po otwarciu Zachęty, nic jeszcze nie wiedzieć i nie czytać kuratorskiej informacji. Już po kilku dniach zrobiło się głośno o rewelacyjnej wystawie Rajkowskiej, w towarzyskich mediach zaroiło się od efektownych zdjęć, a przed galerią stanęły kolejki. Wtedy niemożliwe stało się przeżycie całkowitego zaskoczenia i oszołomienia. Oszołomienia, które nie jest przecież częstym muzealnym doznaniem.

Zaczyna się od szokującego przejścia z jasności w ciemność. Oślepieni bielą marmurowych schodów wślizgujemy się w czarną śluzę, która prowadzi – no właśnie – dokąd? W mrocznym wnętrzu, ledwo rozświetlonym mdłymi latarkami, zostajemy otoczeni przez zwisające z niskiego pułapu korzenie drzew. Niepewnie i po omacku próbujemy krążyć między nimi, usiłując rozpoznać miejsce, którego granice nikną w ciemności. Jakby jakimś dziwnym sposobem udało się wpełznąć pod podszewkę ziemi, wedrzeć pod jej skórę, w jej trzewia. Nie jesteśmy pod ziemią, lecz w samej ziemi. Pod powierzchnią lasu, który z niej wyrasta. A raczej wyrastał, bo korzenie są zeschnięte.

Czytaj dalej na dwutygodnik.com

Zamknij