Minaret pod ostrzałem
2011, Adam Kruk rozmawia z Joanną Rajkowską

Poznań

„Nie chcemy być pouczani, chcemy współrządzić. Nie my-artyści, lecz my-obywatele mamy prawo do współkształtowania przestrzeni publicznej” – Joanna Rajkowska opowiada, jak „Minaret” nie został symbolem Poznania

ADAM KRUK: Kiedy ponad 2 lata temu Poznań zaprosił Cię do zbudowania trwałego symbolu miasta, zaproponowałaś przebudowę komina dawnej papierni na minaret. Podczas tegorocznego Festiwalu Malta odbył się pogrzeb tego projektu. Dlaczego nie udało się doprowadzić go do końca?

JOANNA RAJKOWSKA: Minaret nie powstał z powodu oporu urzędników, którzy reprezentują, jak sądzę, władzę polityczną. Bo choć urzędnicy twierdzą, że mają apolityczne stanowiska, to zazwyczaj tak bywa w praktyce, że wykonują oni wolę polityczną swoich zwierzchników. Decyzje o zablokowaniu minaretu zapadły nie na biurku pani konserwator zabytków czy prezesa Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych, ale gdzie indziej – zdecydowanie wyżej. Nie mieliśmy możliwości dialogu z ludźmi, którzy je podejmowali.

Mieliśmy zatem do czynienia nie tyle z walką sztuki z biurokracją, co opozycją: sztuka kontra polityka?

W tym konkretnym wypadku biurokracja była tylko narzędziem politycznego sprzeciwu. Przestrzeń publiczna w Polsce jest niesłychanie polityczna – zresztą tak jest nie tylko w Polsce. Przy realizacji projektów publicznych trzeba starać się o pozwolenia wielu podmiotów administracyjnych, szczególnie, kiedy działa się w przestrzeni, która definiuje tożsamość miasta. W Poznaniu minaret uderzał w centrum takiej przestrzeni – oś widokową między katedrą, a synagogą, co było bardzo ryzykownym przedsięwzięciem. Projekt musiał więc spotkać się z odpowiedzią natury politycznej.

Nigdy nie twierdziłaś, że Twoja sztuka jest apolityczna.

Sztuka publiczna to w jakimś sensie polityka, podobnie zresztą jak polityka jest, czy też powinna być sztuką publiczną.
Moich projektów nie da się wyjąć z kontekstu politycznego. Kiedy popatrzy się, jak są zbudowane, najpierw okazuje się, że są całkowicie niewinne: jakiś staw na trawniku zainstalowany z urządzeniami zamgławiającymi czy palma – trudno sztuczne drzewo uważać za obiekt polityczny. Natomiast kontekst, w którym te projekty są umiejscawiane: historyczny i społeczny, czynią z nich przedmiot dyskusji politycznych. W przypadku minaretu oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że wystawi on lokalność na kontakt ze skrajną obcością, ekstremalnie inną od sposobu przeżywania rzeczywistości w tym regionie. Wiedziałam więc, że i odpowiedź będzie w jakimś sensie radykalna, że bardzo trudno będzie zrealizować ten projekt.

Gdy już okazało się, że trwała interwencja w tkankę miasta będzie niemożliwa, zaproponowałaś czasowe obłożenie komina gumowymi diodami LED, które miały nadać mu symboliczny kształt minaretu. Dlaczego i to się nie udało?

Z tych samych powodów. Tak naprawdę ktoś bardzo nie chciał, żeby z okien katedry był widoczny minaret, mimo że oświetlenie komina miało być bardzo delikatną interwencją, na granicy widzialności i to tylko po zmroku. Rok temu władze obiecywały i stroiły pióra, wykonując dosyć żenujący taniec godowy wobec wyborców – my naiwnie uwierzyliśmy, że wiceprezydent Poznania, pan Sławomir Hinc dotrzyma słowa. Niestety, osobiste interesy wzięły górę. W sporze z Teatrem Ósmego Dnia, związanym z jego słynną niefortunną wypowiedzią, mimo padających sugestii, nie udzieliliśmy mu poparcia. W odwecie minaret został zablokowany, łącznie z przygotowanym projektem edukacyjnym o wielokulturowości, obcości, o innych wśród nas, który był zresztą pomysłem pana Hinca. Padł argument, że program jest za drogi – może nie był tani, ale tylko dlatego, że był świetnie przygotowany przez specjalistów klasy prof. Wojciecha Burszty.

Mówiłaś, że pomysł na minaret początkowo był bardziej intuicją estetyczną, niż społeczną.

Był to po prostu obraz, rodzaj projekcji. Miewam takie mocne intuicje, związane z przeczuciami, powidokami, przywidzeniami, nad którymi potem pracuję, zanim je uwspólnię w projekcie, który staje się działaniem publicznym. Zanim doszło do pierwszej prezentacji minaretu minęło pół roku, podczas którego badałam, jak minaret będzie pracować z historyczną tkanką miasta, a szczególnie z osią widokową, której miał się stać częścią. Miałam pełną wizję projektu i byłam przygotowana na „strzały” z różnych stron. Zdałam sobie jednak sprawę, że nie jestem w stanie obronić projektu intelektualnie. Minaret wymógł na nas wszystkich edukację. Dorota Grobelna, kuratorka projektu, zaczęła szukać i angażować ludzi by zaczęli nas uczyć, stąd współpraca z Uniwersytetem im. Adam Mickiewicza czy autorami tekstów, dzięki czemu projekt zaczął nas kształcić.

Strzały te musiałaś odpierać z prawa i z lewa. Monika Bobako zwracała uwagę na instrumentalizację dyskursu feministycznego – oskarżano Cię o promowanie islamu jako religii opresjonującej kobiety.

To prawda, tyle, że te rzekome strzały z lewa, odwołujące się do prawa do wolności wypowiedzi czy wolności osobistej, tak cennego dla naszej europejskości, podszyte były argumentami prawicy zachodnioeuropejskiej. W imię praw kobiet występuje się przeciwko islamowi uruchamiając całą demagogiczną maszynerię, co kończy się tak, że często bite są kobiety. Tak było w obozie dla uchodźców w Łomży, gdzie wskutek antyislamskich nastrojów ucierpiały czeczeńskie kobiety jako najsłabsze ofiary.

Ty potrafiłaś do swojego projektu przekonać polską społeczność muzułmańską.

Kontakty z tą społecznością wcale nie były łatwe, bo poznańscy muzułmanie na początku odnosili się do projektu bardzo nieufnie. Nie chcieli być reprezentowani przez projekt, bo bali się prowokacji. Bali się, że może on ich sytuację pogorszyć, że negatywna aura przeniesie się na społeczność i uczyni ich obecność w Poznaniu jeszcze trudniejszą. My natomiast nie chcieliśmy mówić w niczyim imieniu. To byłoby i nieetyczne, i zupełnie bezmyślne, bo ci ludzie są jak najbardziej w stanie reprezentować siebie w przestrzeni publicznej i sami walczyć o swój polityczny interes. Minaret adresowany jest do nas samych i naszego poczucia odpowiedzialności. Do wizji przyszłości, horyzontu inteletualnego, a także poczucia europejskości. Zadaje pytanie, kim jesteśmy wobec innych. Czy nasza tożsamość jest na tyle silne, że jesteśmy gotowi na przyjęcie obcości.

Podejrzewam, że gdybyś próbowała komin przerobić na krzyż, padłyby zarzuty o obrazę uczuć religijnych.

Zdecydowanie. W dialogu ze społecznością muzułmańską na pewno pomocny był dość neutralny charakter minaretu jak znaku, zatem nie było mowy o profanacji. Minaret to raczej rodzaj drogowskazu, wskazującego gdzie jest meczet, sam w sobie nie posiadający żadnej symboliki religijnej. Jego funkcja jest czysto pragmatyczna: wzywa się stamtąd na modlitwę, która odbywa się gdzie indziej. Dlatego też bez problemu wpuszczono mnie do szesnastowiecznego minaretu w Jeninie, na którym wzorowałam projekt poznański.

Idiomem tegorocznego Festiwalu Malta byli wykluczeni. Czy Ty, czołowa przedstawicielka sztuki publicznej w Polsce, wraz z odrzuceniem projektu poczułaś się wykluczona?

Pozostał lekki niesmak. Projekt nie został doprowadzony do końca, a była to ciężka praca całego zespołu, z Dorotą Grobelną na czele. Wolałabym żeby minaret został zbudowany i w razie ostrych sprzeciwów zdemontowany, niż pozostał projektem na papierze. Władze Poznania, posługując się decydującym argumentem „obcości kulturowej” wykluczyły tak naprawdę nie tyle realizację projektu, co szansę na wieloletnią dyskusję o naszej przyszłości, europejskości, tożsamości. A to przecież władze są w sytuacji służby społecznej wobec nas – którzy ich tą władzą obdarzyliśmy, którzy ich finansujemy. Nie chcemy być pouczani, chcemy współrządzić. Nie my-artyści, lecz my–obywatele mamy prawo do współkształtowania przestrzeni publicznej, powoływania władzy do odpowiedzi na pytania i nie chcemy tego robić w próżni.

Nie powstał obiekt materialny, zaistniała jednak pewna sytuacja artystyczna i społeczna. Czy w ostatecznym rozrachunku było warto?

Ja mam poczucie pełnej porażki, bo to miał być projekt, który zmieniłby pejzaż miasta, a takim się nie okazał. Miał być zbiorowym marzeniem o innej Polsce. Miał stworzyć platformę, w ramach której możliwa byłaby zdrowa i bezpieczna wymiana poglądów. Warto było jednak wykonać całą tę kolektywną pracę umysłową – dowiedzieć się czegoś o Poznaniu, o nas samych. Powstało wiele tekstów autorstwa osób, które współmyślały o projekcie, pozostały zapisy z forów internetowych, serie zdjęć, parę filmów i przepiękne szkice architekta minaretu, Stefana Bajera. Chcielibyśmy wydać książkę, w której znajdzie się dokumentacja intelektualnych owoców minaretu, który się nie wydarzył.

wywiad ukazał się w Dwutygodniku
www.dwutygodnik.com.pl

Zamknij