O sile i bezsile
2011, Rozmowa Doroty Grobelnej z Joanną Rajkowską

MOCAK Forum/2011/ nr2, by MOCAK, Kraków, 2011

Od niewiary w działanie projektów niezrealizowanych do wiary w wizję i siłę utopii

DOROTA GROBELNA: Wiele z twoich publicznych projektów przyniosło konkretne rezultaty. Część, z różnych powodów, została zablokowana i na twojej stronie internetowej opatrzona adnotacją „projekty niezrealizowane”. Czy w ich przypadku można mówić o jakichkolwiek „pożytkach”, czy te porażki niosą ze sobą jakąś wiedzę?

JOANNA RAJKOWSKA: Są projekty, które zostawiły za sobą szeroką smugę, tak jak Minaret, i są projekty, które po prostu się rozmyły. Nie jest to zasługą czy winą projektu per se, przynajmniej nie tylko. Jest to efekt pracy kuratorki/kuratora i całego zespołu.

Zależy to również od tego, kto te projekty realizuje, jak są prowadzone i jaką mam szansę, żeby je negocjować z ludźmi, którzy podejmują decyzje o ich realizacji, oraz z ludźmi, którzy są bezpośrednio zainteresowani ich powstaniem albo przynajmniej miejscem, w którym dany projekt jest realizowany. To zależy od wielu zmiennych.

Minaret był finansowany przez Fundację Malta, mieliśmy wsparcie logistyczne i byliśmy zwodzeni nadzieją realizacji przez dwa i pół roku. I to nie charakter projektu spowodował, że mamy w tej chwili niesłychaną wiedzę na temat Poznania – wiedzę rozległą i wielostronną.została ona zdobyta przede wszystkim przez zespół humanistów, którzy włączyli się do pracy na różnych etapach powstawania projektu. Obawiam się jednak, że jest to wiedza ekspercka. To nie jest wiedza, która powstaje przy okazji realizacji projektu – z powodu pomyłek, z powodu przeinaczeń, z powodu jakiejś wizji, powidoku, z powodu uruchomionej przedziwnie pamięci, z powodu, nazwijmy to, „pracy codzienności”. Bo codzienność zmienia się nagle pod wpływem projektu, produkuje dziwne fenomeny i oswaja miejsce na nowo. Towarzyszy temu proces rozpoznawania i przyswajania fragmentu miasta. W ludziach uruchamiają się wówczas procesy, o których nam się nie śniło. Jest to wiedza całkiem wyjątkowa. Wiedza płynąca od ludzi, którzy nie są ekspertami, którzy nie są humanistami, którzy po prostu ten projekt w jakiś sposób spotykają na swojej drodze i być może w ogóle nie są nim zainteresowani. To jest bardzo bogata wiedza. Publiczność przestaje być wówczas wyłącznie odbiorcą. Bo kiedy projekt powstaje, role się odwracają. To my (autorzy projektu) zaczynamy się uczyć od publiczności. Strumień wiedzy nie wysycha, ponieważ projekt żyje wraz z miastem. Autorów narracji jest nieskończenie wielu.

Czy rzeczywiście podczas realizacji Minaretu zdobyliśmy wiedzę wyłącznie dzięki naszej inicjatywie, za sprawą zaproszonych ekspertów? Przecież nie byliśmy… byliśmy autorami pierwszej strony internetowej poświęconej Minaretowi. Zanim powstała, nieistniejąca już dziś, strona minaret.art.pl, działała strona kominaret.pl, na której prowadzona była krucjata przeciw budowie Minaretu w Poznaniu.

To prawda. Natknęliśmy się na grupę zainteresowanych, która była wyjątkowo aktywna w swoim proteście. Więc faktycznie to nie jest grupa ekspertów, można ją co najwyżej nazwać grupą antyekspertów. To jest raczej wiedza o projekcie wyobrażonym. To jest też bardzo dziwnego rodzaju zwierzę.

Ostatnio przygotowałam wykład o wyobraźni lęku. I jak ta szczególnego rodzaju wyobraźnia, która jest zbudowana na lęku, działa paraliżująco na miasto, czyli na daną społeczność. Jak potrafi wszystko zastopować, w szczególności procesy poznawcze.

Wizja, którą wprowadziłaś nie do przestrzeni, a do sfery publicznej, ujawniła właśnie tę wyobraźnię lęku.

Z pewnością. Nagle okazało się, kim jest Inny. I że nie jesteśmy oryginalni, tylko kopiujemy z powodzeniem lęki spod znaku Geerta Wildersa. Czyli że Inny jest skopiowany z imaginarium osi zła. Jest brodaty, jest muzułmaninem, jest współczesnym dzikim, który ewidentnie może wstrząsnąć kolebką państwowości i chrześcijaństwa, jaką usilnie budują prawostronni w Poznaniu. Mamy antysemityzm po Holokauście, w obliczu braku społeczności żydowskiej, i mamy islamofobię rodzącą się przed powstaniem prawdziwej, samoświadomej mniejszości muzułmańskiej. Bo ta garstka muzułmanów w Poznaniu, nawet jeśli jest to ponad tysiąc osób, jest jednak w pełni zasymilowana.

A z drugiej strony, czy to nie jest tak, że kopiemy się z koniem, który nazywa się Kościół katolicki? Czy nie miała racji Anna Wachowska- -Kucharska, która przyszła na debatę publiczną zorganizowaną przez nas w lipcu, by podsumować Historię minaretu, który nie powstał i powiedziała, że odpowiedzi na porażkę Minaretu nie należy szukać wśród przedstawicieli władz miejskich – tylko w pobliżu katedry?

Kościół jest w tej chwili jedną z najbardziej konserwatywnych i antydemokratycznych sił w Polsce. Sposób, w jaki zarządza, lub próbuje zarządzać, przestrzenią publiczną jest zatrważający, bo są to zazwyczaj ciemne machinacje. Sam wiceprezydent Hinc (wiceprezydent Poznania ds. kultury, oświaty i sportu), kiedy przekonywał nas o konieczności wprowadzenia programu edukacyjnego do szkół pod hasłem Minaretu, wyliczał skandaliczne przypadki terroryzowania władz Poznania przez Kościół katolicki. Sam jednak, niestety, przeszedł na drugą stronę barykady. I o tym wszystkim też mieliśmy szansę się dowiedzieć przy okazji nierealizacji projektui programu edukacyjnego.

Obawiam się jednak, że najistotniejsza część projektu pozostała w sferze wyobrażeń.

Mówimy o wpływie Minaretu na innych, a co zostało w tobie po upadku tego projektu?

Minaret nie pozostawił we mnie goryczy, tylko poczucie próżni – poczucie jakiegoś ogromnego braku, niespełnienia, pracy zatrzymanej w pewnym punkcie kulminacyjnym.

Wiedza, która dotyczy bezpośrednio problemu władzy, którą sojusz Kościoła z władzami miasta sprawuje nad nami, nad naszym życiem, miastem i naszym bezpośrednim otoczeniem, jest trudną do przyjęcia lekcją.

Jeszcze innym efektem Minaretu był Marsz tyłem zainicjowany przez Hankę Gill-Piątek – „od jak najbardziej realnej katedry, pod nieistniejącym jeszcze minaretem-kominem, do synagogi- pływalni” – w akcie protestu przeciwko oporowi wobec projektu.

Marsz tyłem Hanki były najjaśniejszym punktem projektu. Wskazywał na kierunek, na to, że odchodzimy od Rzeczpospolitej Wielu Narodów w stronę jakiegoś ciemnego Petzolandu. Ale też na to, że podziały nie są takie jednoznaczne. Nie są na przykład generacyjne. Szli z nami ludzie w bardzo zaawansowanym wieku.

Jest mi ogromnie trudno ogarnąć tę wiedzę, która nagle zaczęła płynąć bardzo różnymi kanałami. Wiedza tworzyła się przez Marsz tyłem, przez głosy słyszalne podczas debat, przez nagłe ujawnienie się społeczności muzułmańskiej, przez podziały tworzące się na naszych oczach wśród urzędników miejskich, przez ich gry polityczne, przez to, w jaki sposób zasłaniali się idiotycznymi argumentami, cała ta chemia władzy, która zaczęła nagle fermentować na naszych oczach, ten taniec godowy, który wiceprezydent Hinc wykonał w zeszłym roku w obronie swojego stołka, co przekreśliło raz na zawsze ideę projektu edukacyjnego. To wszystko się wydarzyło. Mamy historię do opowiedzenia. Tylko problem jest taki, że ta historia ma początek i koniec. To jest historia, która nie zaistnieje w sferze publicznej, jeżeli jej nie spiszemy w tej chwili i nie wydamy książki na temat „Minaretu, który nie powstał”. Bo to jest wiedza, którą mamy, en gros, tylko my.

Co według ciebie wyzwoliło te żywe reakcje, z których składa się niespisana historia „Minaretu, który nie powstał”?

Gorąca debata spowodowana była zainfekowaniem sfery publicznej obrazem osi zła, brodatego islamskiego fundamentalisty, który gwałci wszystko, co żyje, i morduje dzieci. Zapytaj tych wszystkich forumowiczów, skąd się wzięła ich nienawiść do islamu, bo w ogromnej większości nie mieli osobiście kontaktu z żadnym muzułmaninem. Ich wyobraźnia to wyobraźnia ukształtowana przez jedyne doniesienia, jakie „Gazeta Wyborcza” jest w stanie zaoferować, na przykład z Turcji, czyli kolejny ojciec kamienujący dziewczynkę za to, że spotkała się z chłopcem w niejasnych okolicznościach. A to jest jednak trochę bardziej skomplikowana historia.

Trzeba też by zapytać Geerta Wildersa, dlaczego wysyła swoich ludzi na te wszystkie fronty walki z islamem. Dlaczego działa poprzez związki z parabuddystami Diamentowej Drogi, na przykład poprzez Ole Nydahla, tak aktywnego w Polsce. Dlaczego ci ludzie zakładają fundacje takie jak na przykład Stowarzyszenie Europa Przyszłości, gdzie w imię praw człowieka nawołuje się do nienawiści na tle religijnym. I dlaczego tworzą strony kominaret.pl.

I trafiają w sedno, bo sprawa jest wielkiej wagi. Chodzi o przyszłość tego kontynentu, nie tylko tego kraju. Oni są za Twierdzą Europa. A my chcemy ją otworzyć. Minaret stał się znakiem tego sporu.

Czyli reakcję wywołała tu forma projektu – minaret.

Oczywiście. To był obiekt, który był wcieleniem ich lęków dotyczących Europy. Był wręcz formą tego lęku.

Myślę, że zasadniczy dla tej reakcji był też twój sposób pracy nad realizacją projektów publicznych, które zawsze rozpoczynają się od przygotowywania i upubliczniania wizualizacji projektu. Kogo i do czego ma ta ujawniona wizualizacja mobilizować?

Ma unaocznić wizje. Tylko tyle. Ma zmobilizować wyobraźnię i intelekt tych wszystkich, którzy będą odbiorcami projektu.

A czy czasem Wodnik nie był projektem, którego wizualizacja nie została upubliczniona? Pytam o to, bo zastanawia mnie kompletny brak debaty wokół tego projektu.

Nie została, co potwierdza twoją tezę o sile wizualizacji. I moim zdaniem, tak jest lepiej… Bo to jest projekt obliczony na wyłowienie go za dziesięć lat. Biskup będzie wtedy oblepiony ślimaczymi skorupami, tonami papieru toaletowego, nieczystościami, a pod sutanną będą mieszkać węgorze. Dopiero wtedy zacznie się debata.

Teraz jednak w zasadzie projekt jest nieobecny – tak w polu debat, jak i polu widzialności. Okazuje się, że projektu nie ma – bez względu na to, czy został zrealizowany, czy nie.

Projekt, którego nie widać, nie istnieje. Najistotniejsze jest to, na co się patrzy. Jak nie ma tego, na co się patrzy, a co chciałoby się zobaczyć – to w jakimś sensie myślenie jest unieruchomione, jest niemożliwe.

Na ile jednak interwencja w wizualizację nie jest już wprowadzeniem „tego, na co się patrzy”?

Na tyle, na ile sfera publiczna ma władzę nad przestrzenią publiczną.

Kaja Pawełek na pierwszym panelu „minaretowym” w 2009 roku mówiła, że nie jesteśmy już w stanie zapomnieć obrazu Minaretu. On już funkcjonuje w wyobraźni poznaniaków, którzy patrząc na komin – widzą minaret. Pewna wizja została urzeczywistniona.

Poziom trudności, jaki zaczyna w tej chwili towarzyszyć realizacji moich projektów, pcha mnie w stronę fikcji. Przestaję w ogóle myśleć o realizacjach. Produkuję wizje i zaczynam robić modele. Coraz bardziej interesują mnie sytuacje niemożliwe albo skrajnie trudne w realizacji, a coraz mniej jakieś utylitarne, pozytywistyczne rozwiązania, jakieś półśrodki. Ludzie nie potrzebują protez, ludzie potrzebują wizji.

Powiedziałaś, że Minaret jest historią, która ma swój początek i koniec. Zastanawiam się, czy ta historia rzeczywiście ma koniec? Twój inny niezrealizowany projekt – Wulkan Umeå (po ogłoszeniu Umeå stolicą kulturalną Europy w roku 2014) – właśnie wraca do życia.

To jest zmartwychwstanie. Zaczynam powoli wierzyć w to, że zadaniem artysty jest produkcja utopii. Nie jest już istotne, kto je zrealizuje.

Powinny to być utopie, które znajdują się w domenie publicznej, bez praw autorskich. Możliwe do realizacji przez kogokolwiek, kto ma siłę i wiarę w ich sens. Taka jest natura wielkich utopii politycznych. Gdy Herzl pisał o państwie żydowskim, to nie wiedział, że tego nie doczeka, że przyjdą następni, którzy będą realizowali jego ideę – w sposób zresztą zupełnie odmienny od tego, w jaki on sam sobie wyobrażał państwo Izrael. Przykład wizji Herzla stanowi zresztą ostrzeżenie przed możliwością wypaczenia pierwotnej utopii.

To jest być może najistotniejsza wiedza płynąca z naszej minaretowej porażki. Wiara w tworzenie utopii. I lęk przed jej nadużyciem.

Zamknij