Co powiedział Tofi

Mówi Tofi, pies Filipa: Mam 14 lat, nazywam się Tofi. Do szpitala przyprowadził mnie Filip. Chyba umrę za rok, bo jamniki nie żyją dłużej niż 15 lat. Jako tako daję sobie radę. Ruszam się powoli, ale nie narzekam. Byle do przodu. Trochę bolą mnie nogi i słabo widzę. Ze słuchem w porządku. Tylko udaję, że jestem głuchy – łatwiej nie słuchać poleceń Filipa, jego mamy i siostry. Filip przyjechał tu ze mną, bo pomagał Joasi Rajkowskiej w przeprowadzaniu rzeczy ze starej pracowni w Szpitalu Wolskim do nowej pracowni na Pradze. Najpierw zwiedziłem stary pusty pawilon po radiologii. Fajnie – ciemno, wilgotno, tyle zapachów, pleśń i stęchlizna. Lubię to. Później poszedłem do śmietnika, ale nic tam nie jadłem. Był mróz, wkoło chodziły szpitalne koty. Potem poszedłem na neurologię, ale wyrzucił mnie nerwowy starszy pan w piżamie. Chyba był ze wsi, bo mówił z takim dziwnym akcentem. Inny starszy pan zaczął mnie bronić. Pokłócili się. Też nieźle pachniało – lekarstwami i gumowym linoleum. Przyszedł po mnie Filip. Później Filip zatrzasnął przypadkiem klucze od samochodu w samochodzie i musiał pojechać po inny komplet kluczy do domu na Służewcu. No to poszedłem alejkami dalej. Już było mi zimno, był duży mróz. Joasia i Wojtek poszli za mną. Trafiliśmy do pawilonu gastronomicznego. Zanieśli mnie na I piętro do Bufetu Smaczek. Prowadzi go pani Krystyna. Pani Krystyna pozwoliła mi zwiedzić i powąchać całą kuchnię. Pachniało czystością, spokojem i życzliwością. Tak też bardzo lubię. Później ludzie coś jedli, chcieli coś mi dawać, ale nie byłem głodny. Grała muzyka z radia, za oknem krakały wrony. Filip przyjechał o szóstej, było już ciemno. Niezły dzień, tyle odkryć. Ale przygoda! Pewnie ostatnia taka w moim życiu.
Wojtek Kocołowski

Zamknij